29.12.2011

Hans Christian Andersen

Hans Christian Andersen (ur. 2 kwietnia 1805 w Odense, zm. 4 sierpnia 1875 w Rolighed koło Kopenhagi) – duński pisarz i poeta, najbardziej znany ze swej twórczości baśniopisarskiej.
W krainę baśni pierwsza wprowadziła go babcia (ze strony ojca). Andersen bywał z nią w przytułku dla chorych, gdzie zajmowała się ogrodem, i gdzie później przebywał jego chory psychicznie dziadek. Kilka motywów z opowieści babki zostało później wykorzystanych przez Andersena w jego utworach. Po śmierci ojca i powtórnym małżeństwie matki (z Nielsem Gunersenem) Andersen wyjechał we wrześniu 1819 do Kopenhagi z zamiarem zostania aktorem. W latach 1820-1821 uczęszczał do szkoły baletowej w Kopenhadze. Próbował także gry w teatrze, ale nie przyjęto go. Karierę rozpoczął jako śpiewak z wysokim sopranem, ale utracił go po mutacji.

Napisał ok. 150 baśni; niektóre są utworami oryginalnymi, inne powstały z inspiracji obcą literaturą, m.in. Księgą tysiąca i jednej nocy, wiele jest opartych na motywach ludowych. Do najbardziej znanych należą:

Brzydkie kaczatko.


Jakże pięknie było na wsi! Lato było w pełni! Żółciło się żyto, zielenił owies, siano na zielonej łące ułożono w stogi, bocian chodził na długich, czerwonych nogach i paplał po egipsku; nauczył się bowiem tego języka od matki. Wokoło łąk i pól ciągnęły się wielkie lasy, a w lasach leżały głębokie jeziora - tak, na wsi było naprawdę prześlicznie. W blasku słońca, otoczony głębokimi rowami, stał tam stary dwór; od muru aż po brzeg wody rosły liście łopianu; a były tak wielkie, że pod największymi mogły się zmieścić stojące dzieci; było tam tak dziko, jak w najgęstszym lesie.
        W tym to gąszczu siedziała w swym gnieździe kaczka, wysiadywała pisklęta, nudziła się, bo trwało to bardzo długo, a rzadko kto ją odwiedzał; inne kaczki wolały pływać po kanałach niż wchodzić pod liście łopianu, aby z nią pogadać. `
        Aż wreszcie jedno jajko po drugim zaczęło pękać, słychać była: "Pip, pip!", wszystkie żółtka ożyły i wytknęły główki.
        "Kwa, kwa!" - mówiła kaczka, a pisklęta hałasowały, jak tylko umiały najgłośniej, i rozglądały się pod zielonymi liśćmi na wszystkie strony; matka pozwalała im patrzeć, ile tylko chciały, bo zielony kolor jest zdrowy dla oczu.
        - Jaki świat jest wielki! - mówiły kaczęta, gdyż było im o wiele luźniej niż przedtem, kiedy leżały w skorupie. ................................


Świniopas.

Był sobie pewnego razu bardzo ubogi książę. Miał księstwo małe, ale dość duże na to, by mógł się ożenić; a chciał się właśnie żenić!
       
 Było to co prawda zuchwalstwo, że odważył się spytać córki cesarza: "Czy chcesz mnie mieć za męża?", ale jednak ośmielił się to uczynić, bo imię jego było sławne na cały świat. Tysiąc księżniczek zgodziłoby się chętnie, ale dowiecie się zaraz, co uczyniła córka cesarza.
       
 Zatem słuchajcie.
       
 Na grobie ojca księcia rósł krzak róży, cudny krzak róży. Zakwitał tylko raz na pięć lat, i to jedną jedyną różą. Ale ta róża pachniała tak słodko, że wąchając ją zapominało się o wszystkich zmartwieniach i troskach. Miał też książę słowika, który tak pięknie śpiewał, jak gdyby w jego gardziołku mieściły się wszystkie niebiańskie melodie. Tę różę i tego słowika miała dostać księżniczka; w tym celu różę i słowika włożono do srebrnych szkatułek i tak posłano je księżniczce........................

 


Księżniczka na ziarnku grochu.

Był sobie pewnego razu książę, który chciał się żenić z księżniczką, ale to musiała być prawdziwa księżniczka. Jeździł więc po świecie, żeby znaleźć prawdziwą księżniczkę, ale gdy tylko jakąś znalazł, okazywało się, że ma jakieś "ale". Księżniczek było dużo, jednak książę nigdy nie mógł zdobyć pewności, że to były prawdziwe księżniczki. Zawsze było tam coś niezupełnie w porządku.
       
 Wrócił więc do domu i bardzo się martwił, bo tak ogromnie chciał mieć za żonę prawdziwą księżniczkę:
       
 Pewnego wieczora była okropna pogoda : błyskało i grzmiało, a deszcz lał jak z cebra; było strasznie. Nagle zapukał ktoś do bramy miasta, i stary król wyszedł otworzyć.
Przed bramą stała księżniczka. Ale, mój Boże, jakże wyglądała, co uczyniły z niej deszcz i słota! Woda spływała z włosów i sukien, wlewała się strumykiem do trzewiczków i wylewała się piętami, ale dziewczynka powiedziała, że jest prawdziwą księżniczką.

 


Calineczka.

Była sobie pewnego razu kobieta, która bardzo, bardzo pragnęła mieć malutkie dziecko, ale nie wiedziała, skąd je wziąć. Poszła więc do starej czarownicy i powiedziała jej:
        - Pragnęłabym z całego serca mieć małe dziecko, czy mogłabyś mi powiedzieć, skąd je mogę wziąć?
        - Znajdziemy na to radę - powiedziała czarownica. - Masz tu ziarnko jęczmienia, nie z tego gatunku, który rośnie na chłopskim polu, ani z tego, który jedzą kury. Wsadź je do doniczki, zobaczysz, co z tego wyrośnie!
        - Dziękuję ci - powiedziała kobieta i dała czarownicy dwanaście groszy. Potem poszła do domu, zasadziła ziarnko jęczmienia i natychmiast wyrósł piękny, duży kwiat, który wyglądał jak tulipan, ale płatki miał stulone - tak, jak gdyby kwiat był jeszcze w pączku.
        - Jakiż to piękny kwiat! - powiedziała kobieta i pocałowała śliczne, czerwone i żółte płatki. I w chwili kiedy składała ten pocałunek, rozległ się jak gdyby wystrzał i kwiat ...............................




Stokrotka.

A teraz, słuchaj!
       
 Daleko na wsi, tuż koło drogi, stała altana; widziałeś ją na pewno, kiedyś tamtędy przechodził. Przed altaną był mały ogródek kwiatowy z pomalowanymi sztachetami, tuż obok na murawie, wśród najpiękniejszej zielonej trawy, rosła mała stokrotka; słońce ogrzewało ją tak samo mocno i pięknie jak wielkie, pyszne kwiaty w ogrodzie i dlatego rosła z godziny na godzinę. Pewnego ranka całkiem rozkwitła i stała tak ze swymi małymi, śnieżnobiałymi płatkami, które otaczały, jak promienie, żółte słoneczko pośrodku. Nie myślała wcale o tym, że żaden człowiek nie widzi jej w trawie i że jest biednym, pogardzanym kwiatkiem; nie - była bardzo zadowolona, zwracała się cała do ciepłego słońca, patrzyła w nie i słuchała skowronka, który śpiewał w powietrzu.
       
 Mała stokrotka czuła się szczęśliwą, jak gdyby to było wielkie święto, a przecież był to tylko poniedziałek; wszystkie dzieci uczyły się w szkole; podczas gdy dzieci tkwiły w ławkach i uczyły się tam czegoś - stokrotka tkwiła na swej zielonej łodydze i również się uczyła od ciepłego słońca i od wszystkiego, co ją otaczało, jaki Bóg jest dobry. Myślała o tym, jak pięknie wyśpiewuje skowronek to, co czuje w ciszy, i patrzyła z pewnego rodzaju czcią i podziwem na szczęśliwego ptaszka, który umie śpiewać i fruwać; ale nie martwiła się tym, że sama tak nie potrafi: "Widzę i słyszę! -myślała. ? Słońce mnie grzeje i wiatr mnie całuje. Ach, obficie mnie obdarowano!"
       
 Za sztachetami stało tyle sztywnych, wykwintnych kwiatów; im mniej pachniały, tym dumniej strzelały w górę. Piwonie nadymały się, aby być większymi od róż - ale rozmiar przecież nic nie znaczy. Tulipany miały najpiękniejsze barwy, wiedziały o tym dobrze i trzymały się prosto, aby je można było lepiej widzieć. Nie spostrzegały wcale małej stokrotki, ale ona patrzała na nie tym uważniej i myślała: "Jakież one bogate i piękne! Do nich przyleci na pewno ten wspaniały ptak w odwiedziny. Bogu dzięki, że jestem tak blisko nich, mogę przynajmniej przyglądać się ich wspaniałości". I właśnie gdy tak myślała, posłyszała:
       
 "Ćwir, ćwir!" - to skowronek zleciał na dół, ale nie do piwonii ani do tulipanów - nie: sfrunął w trawy do biednej stokrotki; radość po prostu przeraziła stokrotkę i sama nie wiedziała, co ma myśleć.
       
 Ptaszek tańczył dookoła stokrotki i śpiewał: ,,Jaka ta trawa jest miękka, patrzcie, jaki to kochany, mały kwiatek o złotym serduszku i srebrzystej sukience". Żółty środek stokrotki wyglądał naprawdę jak złoty, a małe płatki dookoła błyszczały swą białości. Jakże szczęśliwa była stokrotka - to trudno sobie wyobrazić. Ptaszek pocałował ją. swym. dziobem, zaśpiewał dla niej i pofrunął znowu. w błękitne powietrze. Chyba. kwadrans minął, zanim stokrotka przyszła do siebie. Trochę zawstydzona, ale jednak serdecznie uradowana, spojrzała na kwiaty w ogrodzie, widziały przecież, jaki ją spotkał honor i jakie szczęście, musiały zrozumieć, jaka to była dla niej radość; ale tulipany stały tak samo sztywne jak przedtem, twarze ich ściągnęły się, zaczerwieniły z gniewu. Piwonie nadęły się "ph", całe szczęście, że nie mogły mówić, na pewno robiłyby stokrotce ostre wymówki. Biedny kwiatek wiedział, że nie są w dobrym humorze, i to mu sprawiło prawdziwą przykrość. Wtedy do ogrodu przyszła dziewczynka z wielkim nożem, ostrym, błyszczącym, zbliżyła się do tulipanów i zaczęła obcinać jeden po drugim.
       
 - Ach! - westchnęła stokrotka. - Jakież to straszne, już po tulipanach! Dziewczynka odeszła z tulipanami; stokrotka była szczęśliwa, że stoi daleko w trawie i że jest małym, biednym kwiatkiem, była przepełniona wdzięcznością i kiedy słońce zaszło, zwinęła płatki i zasnęła, śniąc przez całą noc o słońcu i o małym ptaszku.
       
 Następnego ranka, kiedy kwiatek wyciągnął radośnie białe płatki, niby małe ramiona, do powietrza i. słońca, posłyszał głos ptaszka, ale śpiew jego brzmiał smutnie. Tak, biedny skowronek miał powody do smutku, schwytano go i oto teraz siedział w klatce przy otwartym oknie. Śpiewał o szczęściu swobodnego fruwania, śpiewał o młodym, zielonym życie w polu i o pięknej podróży, którą mógłby odbyć na swych skrzydłach wysoko w powietrzu. Biedny ptaszek nie myślał o wesołości, siedział uwięziony w klatce.
       
 Stokrotka chętnie by mu pomogła, ale jak miała się do tego zabrać? Trudno było coś wymyślić. Zapomniała zupełnie, jak pięknie było dookoła niej,. jak gorąco grzało ją słońce i jak ślicznie wyglądały jej białe płatki; myślała tylko o uwięzionym ptaszku, któremu nie mogła pomóc.
       
 Wtedy wyszło z ogrodu dwóch małych chłopców; jeden z nich trzymał nóż, taki sam duży i ostry jak ten, którym dziewczynka obcinała tulipany. Zmierzali wprost do stokrotki, która nie mogła zrozumieć, czego oni chcą.
       
 - Moglibyśmy tu wyciąć dla skowronka piękny kawał murawy! - powiedział jeden z chłopców i zaczął wycinać kwadrat dookoła stokrotki zostawiając ją pośrodku.
- Wyrwij ten kwiat - powiedział drugi chłopiec, a stokrotka zadrżała ze strachu, bo zostać wyrwaną to to samo, co umrzeć, a teraz chciała tak bardzo żyć, teraz, gdy miała się dostać z kawałkiem murawy do klatki skowronka.
       
 - Nie, zostaw ją! - Tak ładnie wygląda! Została więc i zabrano ją do klatki skowronka.
       
 Biedny ptaszek narzekał głośno na utratę wolności i uderzał skrzydłami o żelazną kratę, mała stokrotka nie mogła mówić, nie mogła mu powiedzieć słowa pociechy, chociaż tak bardzo chciała: I tak przeszło całe przedpołudnie.
       
 - Nie ma tu wody! - powiedział uwięziony skowronek. - Wszyscy wyszli i nie zostawili mi ani kropli do picia. Gardło mi wyschło i pali. Czuję w sobie ogień i lód - powietrze jest takie ciężkie! Ach, będę musiał umrzeć z daleka od ciepłego słońca, od świeżej zieleni, od całego piękna, które stworzył Bóg!
       
 I potem wsadził mały dziobek w chłodną trawę, aby się trochę odświeżyć; wtedy wzrok jego padł na stokrotkę; ptak skinął do niej główką, pocałował ją dziobkiem i powiedział:
       
 - Ty także musisz tu więdnąć, biedny, mały kwiatuszku! Ciebie i kawałek zielonej murawy dano mi w zamian za cały świat, który miałem na wolności. Każde źdźbła trawy musi mi zastąpić zielone drzewo, każdy z twoich białych płatków ma być dla mnie pachnącym kwiatem. Ach, przypomina mi to tylko, ile straciłem!
       
 "Kto mógłby pocieszyć skowronka ?" - pomyślała stokrotka. Ale nie mogła poruszyć żadnym płatkiem; jednakże zapach, który wydzielały jej płatki, był o wiele silniejszy niż zwykły zapach tego kwiatu; zauważył to również skowronek, a chociaż był osłabiony z pragnienia i w męce wyrywał zielone trawki, nie ruszył kwiatka.
       
 Nadszedł wieczór i nikt nie przyszedł i nie przyniósł ptaszkowi kropli wody; wtedy skowronek wyciągnął swoje piękne skrzydła i potrząsał nimi kurczowo, jego śpiew brzmiał jak zbolały pisk, mała główka pochyliła się ku stokrotce i serce ptaka pękło ze smutku i tęsknoty; kwiatek nie mógł jak poprzedniego wieczoru zasnąć, stuliwszy płatki; chore i smutne chyliły się one do ziemi.
       
 Dopiero następnego ranka przyszli chłopcy; a kiedy zobaczyli martwego ptaka, zapłakali, płakali rzewnymi łzami i wykopali mu śliczny grób, który ozdobili płatkami kwiatów. Ciało ptaka włożyli do pięknego, czerwonego pudełka; królewski miał pogrzeb biedny ptaszek. Kiedy żył i śpiewał, zapomniano o nim, trzymano go w klatce w niedostatku, teraz ofiarowano mu wspaniały pogrzeb i wiele łez.
       
 A kawałek murawy wraz ze stokrotką wyrzucono na drogę pełną kurzu, nikt nie myślał o kwiatku, który najwięcej współczuł małemu ptaszkowi i tak gorąco chciał go pocieszyć.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz